4421 widzów na ostatnim meczu domowym przed przerwą zimową. W sobotę o godzinie 17:30. Gdy zobaczyłem komunikat na Stadionie Miejskim to odebrałem to tak, że fani Jagiellonii Białystok się nie popisali. Kiedy jednak to spokojnie przemyślałem, to zmieniłem zdanie. Jestem nawet pod wrażeniem, że pojawiło się ich aż tyle.


Dziś chęci oglądania Jagi po prostu nie ma i trudno się temu dziwić. Jeżeli ktoś zawita na trybuny po raz pierwszy, to nie widać wielu powodów, by miał przyjść po raz kolejny. Klub nie robi wiele, by go do tego zachęcić. Dla stałych bywalców również cierpliwość się kończy. Zespół jaki muszą oglądać to zbitek przypadkowych piłkarzy, głównie zagranicznych, którzy w większości grają tak jakby w czasach nastolatka ktoś ich wysłał do drużyny szkolnej za karę, że nie chcą ćwiczyć na lekcjach WF. Większość meczów długimi momentami nudzi, a gdy w końcu emocje się podniosą to zazwyczaj zrobi to w złym tego słowa znaczeniu.


Wydaje się, że ostatni mecz z Górnikiem Łęczna (1:2) przelał czarę goryczy. Z trybun dawno nie było czuć takiej złości w stronę murawy, mimo że i tak zarazem odczuwalne było jej hamowanie ze strony kibiców. Wiele mówiły też słowa i malująca się bezradność na twarzy trenera Ireneusza Mamrota podczas konferencji prasowej.


Czytając komentarze internetowe można zauważyć, że nadal dość sporo osób jest pewnych, iż problem rozwiąże zmiana na ławce trenerskiej. Wystarczy jednak pomyśleć logicznie, by zdać sobie sprawę, że na dłuższą metę nie będzie to żadne wyjście z sytuacji. Przez okres dwóch lat zespół prowadzili Mamrot, Iwajło Petew, Bogdan Zając, Rafał Grzyb i znowu Mamrot. Ostatecznie żaden z nich nie potrafił na dłużej ustabilizować formy zespołu, a największym problemem ciągle wydawała się mentalność piłkarzy. Fatalne pierwsze połowy, głupie błędy w obronie, znikanie na wiele minut po stracie gola, marnowanie dziesiątek sytuacji itd. Nikt nie przerwał tego na dłużej od kilkudziesięciu miesięcy.


Nie ma się co czarować, ale z drużyną w obecnym kształcie nikt nic poważnego nie wygra. Na mecze z Legią czy Górnikiem wychodził skład o wysokiej średniej wieku, w którym większość piłkarzy swoje ostatnie najlepsze mecze rozegrała dawno temu. Co gorsza u zdecydowanej większości nie było widać na boisku przynajmniej dążenia do nawiązania do takich występów. Woleli chować się przed kolegami, uciekać od piłki... albo zresztą nazwijmy rzeczy po imieniu: odbębnić swoje, skasować wypłatę i pojechać do domu.


Zespół jest źle zbudowany. Brakuje w nim piłkarzy emocjonalnie związanych z klubem, zawodników wciąż mających głód odniesienia sukcesu, ale też mocnych postaci i liderów z prawdziwego zdarzenia. Aż nadto jest natomiast takich graczy, którym już bliżej do końca kariery i - świadomie bądź nie - piłkarsko dogorywają. Dziś jak nigdy widać też, że kłopot w drużynie wyszedł daleko poza boisko. 


Niedawno jeden z zawodników Jagi spóźnił się na zbiórkę drużyny, mimo że jedyne co musiał zrobić to wyjść pod hotel o określonej godzinie. Inny przez kilka tygodni uciekał w kontuzje, bo nie pasowały mu wymagania stawiane przez trenera i rola w zespole. Byli tacy co postanowili przeczłapać mecz w Warszawie, byli też tacy co przeczłapali ten ostatni w Białymstoku. Są wyjątki jak choćby Taras Romanczuk, ale wystarczy palców jednej dłoni aby je policzyć.


Po ostatnim meczu z Górnikiem Israel Puerto mówił o "zdewastowanej szatni". Podczas konferencji prasowej Mamrot przyznał zaś, że jej "wietrzenie" jest konieczne. Klub znalazł się więc w tym samym miejscu, w którym był 1,5 roku temu. To wtedy podobną konieczność sugerował rządzącym klubem Petew. W efekcie został jednak zwolniony.


Dziś decydujący o losach klubu są w kropce. Coraz więcej osób widzi, że problem zaczyna się od nich. Nieprzemyślane decyzje, chaotyczne działania i brak odpowiednich inwestycji to fundamenty sprawiające, że ostatecznie zbudowana na nich drużyna wygląda jak budynek grożący zawaleniem. Udziałowcy doskonale więc zdają sobie sprawę, że kolejna zmiana trenera nie tylko może nie zadowolić wielu osób, ale i w perspektywie narobić im jeszcze więcej problemów. To dobra wiadomość. Zła jednak jest taka, że nie garną się do ryzyka wydania sporych pieniędzy, które musi nieść za sobą spora przebudowa.


Na jakie rozwiązanie zdecydują się działacze Jagiellonii trudno przewidzieć. Jeżeli jednak chcą, by ich klub jeszcze coś znaczył w polskiej piłce, to nie ma dla niego innej drogi niż inwestycje. I to znacznie większe niż tylko te w piłkarzy. Trzeba bowiem zacząć działać z głową. Zbudować odpowiednie struktury, zatrudnić doświadczone osoby do zarządzania pionem sportowym i stworzyć warunki do osiągania dobrych wyników.


Co prawda w teorii działacze Jagi coś robią w tym kierunku. Niby jest słynny Dział Analiz, zatrudnione osoby odpowiedzialne za pewne komórki, są transfery itd. Klub jest zresztą na tyle odważny, że organizuje nawet szkolenia skautingowe. Powinienem tu jednak wstawić jedną z moich ulubionych emotikonek przedstawiającą uśmiechniętą buźkę z kroplą wstydliwego potu. Bo jedyne szkolenia jakie powinno się dziś organizować w Białymstoku to te jak skutecznie zniechęcić kibica.


Na papierze wszystko jest fajnie. Teoretycznie jest myślenie nad ruchami, sprawdzanie zawodników, planowanie transferów, budowa zespołu, rozwój klubu itd. Problem w tym, że nawet jeśli jest to robione, to ostatecznie w sposób jak najmniej kosztowny. A tak to niestety prawdopodobnie nie przyniesie sukcesów.


Na Jurowieckiej 21 lubi się trzykrotnie oglądać każdą złotówkę. W czasach kiedy wiele klubów żyje na granicy płynności finansowej może się to wydawać odpowiednim podejściem. Problem w tym, że pozorna oszczędność może spowodować, iż w najbliższych latach Jagiellonia tak naprawdę straci miliony złotych jakie może uzyskać dzięki dużo lepszej pozycji sportowej i inwestycji w odpowiednich piłkarzy. A wtedy odbudować się będzie jej jeszcze trudniej, jeżeli w ogóle będzie to jeszcze możliwe...