Po zobaczeniu tego zdjęcia można mieć wrażenie, że Bartek i Piotrek są uwielbiani przez kibiców - nic bardziej mylnego... (fot. jagiellonia.pl) 

Nie trudno zauważyć, że Bartosz Kwiecień oraz Piotr Wlazło nie mają łatwego początku swojej przygody z Jagiellonią. I nie chodzi tu wcale o brak miejsca w jedenastce żółto-czerwonych - od pierwszego występu przy Słonecznej obaj zawodnicy muszą znosić wielką krytykę kibiców Jagi, która często jest kompletnie niezasłużona...

Kiedy stało się jasne, że do Bułgarii wyjedzie Jacek Góralski wszyscy oczekiwaliśmy jednego - zarząd wraz z trenerem mieli znaleźć Jadze kogoś, kto zdoła wypełnić lukę po "Piranii". Klub nie pożałował pieniędzy na wzmocnienia, dzięki czemu jeszcze podczas letniego okna transferowego do Białegostoku zawitali Bartek Kwiecień i Piotrek Wlazło. Niestety, zarówno jeden jak i drugi debiutów nie mogli zaliczyć do wymarzonych, czym od razu zrobili sobie pod górkę u większości białostockiej publiczności...

Szczególnie niefortunnie rozpoczął sprowadzony jako pierwszy Kwiecień, który łapiąc kartkę za kartką w premierowych występach, doprowadził do wściekłości niejednego fana żółto-czerwonych. Z powodu czerwonego kartonika z Zagłębiem Lubin to on został okrzyknięty głównym winowajcą pucharowej porażki. Nie ważne, że mało który z komentujących tak naprawdę widział ten mecz - wszyscy najlepiej wiedzieli, że odpadliśmy przez byłego gracza kieleckiej Korony. Nikt jednak nie zwrócił uwagi, że to wykluczenie było niesłuszne, a słabo zaprezentował się cały zespół...

Im dłużej Kwiecień jest w naszym klubie tym prezentuje się coraz lepiej. Wciąż jednak ciągnie się za nim łatka z pierwszych meczów, przez co zawodnik jest ciągle krytykowany, bez względu na to jak gra faktycznie. Zresztą co tu dużo pisać, najlepszy przykład to sytuacja sprzed kilku dni, kiedy Bartek spowodował rzut karny w meczu z Sandecją Nowy Sącz. Znowu na Facebooku, Twitterze czy forum kibiców poczytałem sobie komentarze jaki to z 23-latka nieudacznik, drewno, przecinak itd. Szkoda tylko że po drodze nikt nie zwrócił uwagi na to, że jedenastki w ogóle nie powinno być, co zresztą potwierdzili nawet eksperci. Nieważne więc, że w całym meczu Kwiecień był jednym z najlepszych w naszym zespole (niedowiarków odsyłam do raportu dostępnego na ekstraklasa.org) - przecież zawinił tym, że arbiter... się pomylił. Na pierwszy rzut oka to po prostu śmieszne, ale najgorsze w tym wszystkim jest, że gdybyśmy tego spotkania nie wygrali, to nie trudno domyślić się jaki kubeł pomyj wylałby się na głowę tego Bogu ducha winnego chłopaka. Chociaż po części i tak to się działo...

Łatwiej zresztą nie ma też inny letni nabytek Jagi, wspominany we wstępie Piotr Wlazło. Co prawda "Belek" w ostatnim meczu zaliczył tylko niewielki epizod, ale kiedy dostawał nieco więcej czasu był ciągle pod ostrzałem krytyki za swoją "słabą" grę. Dlaczego ująłem tą słabą w cudzysłów? Bo podobnie jak w przypadku Kwietnia ten zarzut ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, chociaż oczywiście nie twierdzę, że nasz nowy pomocnik prezentuje się w każdym meczu dobrze...

Faktem jest, że Piotrkowi nie udały się dwa spotkania - debiut przeciwko Piastowi Gliwice, kiedy nie trafił z kilku metrów do "pustaka" i niedawny pojedynek z Górnikiem, który rzeczywiście był krótko mówiąc tragiczny w jego wykonaniu. Problem jednak w tym, że według dużej ilości kibiców 28-latek nie zagrał jeszcze dobrze w żółto-czerwonych barwach. No, może poza wyjazdowym pojedynkiem z Cracovią, gdy świetnym strzałem z dystansu Wlazło zapewnił Jadze cenny punkt w końcówce. Poza tym spotkaniem cały czas było jakieś "ale". Przykład? Występ w Płocku, gdzie były pomocnik tamtejszej Wisły zaprezentował się bardzo przyzwoicie - najwięcej celnych podań w zespole (nie licząc oczywiście stoperów i bramkarza), wywalczony rzut karny, który odmienił losy spotkania itd. No cóż, to widocznie za mało - niektórzy pewnie oczekiwali, że Piotr strzeli "Nafciarzom" hat-tricka lub chociaż walnie jakiegoś gola z połowy boiska co zdarzało mu się kiedyś podczas gry na stadionie im. Kazimierza Górskiego...

Niewykluczone, że Kwiecień i Wlazło będą dziś stanowić środek pola Jagiellonii od pierwszej minuty. Jeśli trener Mamrot zdecyduje się na takie rozwiązanie, to jeszcze zanim obaj piłkarze wyjdą na boisko, na "Facebookach, Twitterach i innych forumach" pojawi się multum negatywnych komentarzy. Ale spokojnie, hejtujcie - jeśli w przyszłości Bartek i Piotrek staną się naszymi ważnymi graczami tak jak dziś równani kiedyś z ziemią Przemek Frankowski, Łukasz Burliga czy Fedor Cernych to wam będzie głupio...

Haters gonna hate...

by on grudnia 11, 2017
Po zobaczeniu tego zdjęcia można mieć wrażenie, że Bartek i Piotrek są uwielbiani przez kibiców - nic bardziej mylnego... (fot. jagielloni...
Dragowski-Gostomski-Zynel.jpg

Jeden jest nadzieją AC Fiorentiny, drugi niedawno wygrał młodzieżową Ligę Mistrzów, trzeci natomiast robi furrorę w II lidze polskiej. Bartłomiej Drągowski, jego imiennik Żynel oraz Hubert Gostomski - co łączy tą trojkę?

Oczywiście pierwsza odpowiedź, która nasuwa się na pytanie postawione we wstępie to to, że wszyscy w nim wymienieni są bramkarzami. Słusznie, chociaż pozycja na boisku to jednak nie jedyna wspólna cecha, która ich łączy. Cała trójka bowiem urodziła się w 1998 roku i jest młodzieżowymi reprezentantami kraju. W końcu większe, bądź mniejsze znaczenie w ich wychowaniu miała Jagiellonia Białystok, w której zespołach juniorskich młodzi goalkeaperzy pobierali piłkarskie szlify.

Z pewnością największe znaczenie na rozwój kariery, Jaga miała w przypadku Drągowskiego. On jako jedyny dostąpił zaszczytu debiutu w jej zespole seniorskim. Co więcej, "Drążek" swoimi znakomitymi interwencjami ogromnie przyczynił się do historycznego podium "żółto-czerwonych" w sezonie 2014/15, chociaż niewykluczone, że gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, to do dzisiaj młodzieżowy reprezentant kraju czekałby na swoją szansę. Na początku wspomnianych rozgrywek Drągowski był bowiem trzeci w kolejce do gry, jednak niewielki uraz Krzysztofa Barana spowodował, iż Bartek znalazł się na ławce rezerwowych w meczu przeciwko Śląskowi Wrocław. W nim czerwoną kartkę zobaczył Jakub Słowik, co zmusiło Michała Probierza do desygnowania juniora do gry, który nie oddał już miejsca do końca sezonu. Fantastyczna postawa ówczesnie zaledwie siedemnastoletniego bramkarza zwróciła uwagę skautów największych klubów Europy, m.in. Juventusu czy Chelsea. Ulubieniec kibiców ze Słonecznej postanowił odejść z Białegostoku latem 2016 roku, zamieniając Jagiellonię na włoską Fiorentinę za ponad 3 miliony euro co pozostaje rekordem transferowym Dumy Podlasia.

Kiedy Drągowski robił furrorę na Podlasiu, Bartłomiej Żynel starał się zadomowić w Austrii. Potentat tego kraju, czyli Red Bull Salzburg (a dokładniej jego skauci) zauważył bramkarza juniorów Jagiellonii podczas jednego z turniejów młodzieżowych. Austriaków nie odstraszyła kwota 200 tysięcy euro, którą musieli zapłacić białostoczanom za wyszkolenie Żynela, zaś Jaga, widząc większy potencjał w Drągowskim, postanowiła nie robić dużych problemów przy wyjeździe swojemu wychowankowi. Dzięki temu Bartek dostał możliwość treningów w 2014 roku pod okiem jednych z najlepszych fachowców na kontynencie. Po pierwszym sezonie, Salzburg wypożyczył obiecującego bramkarza do swojego drugoligowego "satelity", 1.FC Liefering. W międzyczasie "Dida" nadal występował jednak w juniorach austriackiego potentata, dzięki czemu w kwietniu br. osiągnął  największy możliwy sukces w klubowej piłce juniorskiej wygrywając Youth Champions League! Po tym zwycięstwie Żynel powrócił do Salzburga, gdzie mocno liczą na to, że młody bramkarz w ciągu najbliższych miesięcy potwierdzi swój potencjał i zostanie numerem jeden w bramce mistrza Austrii...

O ile dwaj pierwsi to stu procentowi wychowankowie Jagiellonii, o tyle trudno takim mianem określić Huberta Gostomskiego. Na Słoneczną trafił on bowiem zaledwie nieco ponad dwa lata temu po tym, kiedy okazało się, że w drużynie szykowanej do Centralnej Ligi Juniorów brakuje rywalizacji na pozycji bramkarza. Drągowski robił furrorę w pierwszym zespole, zaś Żynel był już w Austrii. Po wnikliwych obserwacjach kilku kandydatów, wybór Akademii Jagi padł na juniora, który niemal całe szkolenie przeszedł w drużynach młodzieżowych stołecznej Polonii. Czas pokazał, że w Białymstoku świetnie oceniono możliwości zawodnika pochodzącego ze stolicy. Co prawda Hubert nie doczekał się nadal debiutu w zespole Dumy Podlasia, ale w ekipie CLJ spisywał się na tyle dobrze, iż latem trafił na testy do klubu z zaplecza Bundesligi, Eintrachtu Brunszwik! Chociaż Niemcy nie zdecydowali się na transfer to wydaje się, że Gostomski nie ma czego żałować - młody bramkarz przeszedł bowiem na wypożyczenie do drugoligowego Radomiaka Radom, gdzie jego interwencje robią furrorę (po jednej z nich rozmawiałem z samym zawodnikiem - całość tutaj), a zawodnik wzbudza zainteresowanie kolejnych klubów. Niewykluczone więc, że w następnym sezonie zobaczymy go już w Lotto Ekstraklasie - jeśli nie w barwach Jagi to innego klubu z czołówki...

Chociaż w bramce, niezależnie od wieku, rozgrywek i czegokolwiek innego, jest zawsze tylko jedno miejsce do gry, Jagiellonii udało się wypuścić w świat aż trzech świetnych bramkarzy urodzonych w 1998 roku. Pozostaje więc mieć nadzieję, że nie był to wyjątek od reguły oraz życzyć naszemu klubowi podobnych sukcesów i "bogactwa" w kolejnych latach, także zresztą na innych pozycjach...


Mimo upływu już prawie dwóch tygodni, doliczony czas gry meczu Jagiellonia-Piast cały czas siedzi w głowach białostockich kibiców. Chodzi oczywiście o sytuację, w której stojący kilkanaście centymetrów od linii bramkowej Cillian Sheridan sobie tylko znanym sposobem strzelił nad poprzeczką. Przelało to czarę goryczy wśród fanów ze Słonecznej, od początku sezonu narzekających na brak skuteczności u swojej gwiazdy... 

Daruję sobie pisanie epitetów, którym część obdzieliła Irlandczyka. Kto by jeszcze jednak kilka tygodni temu pomyślał, że noszonego na rękach Sheridana spotykać będzie taka krytyka? Psioczenie to jest niestety w pewnym sensie zasłużone, bo piłkarz kompletnie nie przypomina siebie sprzed kilkunastu tygodni. Pewność, którą imponował zupełnie gdzieś uleciała. Wtedy Irlandczyk był łasy na gole jak mało kto - potrafił nawet oddawać strzały z połowy boiska (mecz z Wisłą Kraków dla zapominalskich). Z ośmiu bramek, które Sheridan strzelił wiosną, każda dała trzy punkty dla Jagi - łącznie osiemnaście w sześciu meczach. Czy bez niego Duma Podlasia zdobyłaby wicemistrzostwo, walcząc do ostatniej sekundy o tytuł? To chyba pytanie retoryczne...

Owszem, nie ukrywam, że mnie też irytuje jego strzelecka niemoc, jednak staram się zrozumieć, że każdemu trafia się kiedyś gorszy okres. Coś się zacięło podczas meczu w Batumi, gdzie Cillian zmarnował jedenastkę. Oczywiście, później zdobył bramkę, ale od tego momentu jakby zaczął bać się strzelać. Racja, dziwnie to brzmi, ale zauważmy - Sheridan nawet w dobrych sytuacjach szuka podania, uderza tylko wtedy gdy naprawdę nie ma innego wyjścia. Zamiast narzekać, a co gorsza obrażać sympatycznego Irlandczyka, wolę jednak poszukać przyczyny takiego stanu jego skuteczności. Mam zresztą swoją hipotezę: Sheridan trafił do Białegostoku zimą z ligi cypryjskiej, która nie ma przerwy zimowej, do tego latem Jaga już w czerwcu grała w pucharach. Do czego dążę? Cillian gra non stop już ponad rok i nie chodzi tu nawet o stan fizyczny urodzonego w Baillieborough zawodnika. Każdy człowiek raz na jakiś czas potrzebuje psychicznego odpoczynku od pracy, tzw. resetu. Jeśli go brakuje, po jakimś okresie odbija to się na naszej głowie...

Niedawno, pół żartem, rzuciłem zdanie: "Sheridanowi potrzeba może odpoczynku, może kogoś kto go wkurzy by strzelił po złości, może czegoś jeszcze innego - wizyty u fryzjera, kotleta schabowego, szklanki Guinnessa czy czegoś innego - nie wiem dokładnie czego, ale mam nadzieję, że Jaga mu to zapewni." Cillian jakby w odpowiedzi zgolił brodę. Co ciekawe tą brodę, której jeszcze niedawno zarzekał się, że nie zgoli nawet jeśli Jaga zdobędzie mistrzostwo, bo bez niej wygląda jakby był... chory. Może teraz jej brak przewrotnie go "uzdrowi"? Przekonamy się już w sobotę...
Michał Probierz, Konstantin Vassiljev, Jacek Góralski - bez wątpienia nie byłoby sukcesu Jagiellonii w poprzednim sezonie, gdyby nie oni. Można żartobliwie powiedzieć, że każdemu z wyżej wymienionych, kibice "żółto-czerwonych" byli gotowi postawić pomnik po zakończonych rozgrywkach 2016/17. Dziś nie minęło jeszcze dwa miesiące od tych wydarzeń, a wygląda na to, iż cała trójka w Białymstoku będzie już tylko wspomnieniem...

Każdy kto zna realia piłki nożnej wie, jak cienka jest w niej linia między byciem wysoko, a spadnięciem na dno - człowiek noszony na rękach za chwilę zderza się brutalnie z ziemią. Szczególnie łaska kibica "na pstrym koniu jeździ", o czym dobitnie przekonali się podlascy bohaterowie poprzedniego sezonu. Najpierw w ogniu krytyki fanów znaleźli się Michał Probierz oraz Konstantin Vassiljev, teraz mieszane uczucia wzbudził u nich Jacek Góralski - do niedawna absolutny faworyt publiczności ze Słonecznej. W ostatnich dniach Jacek jest krytykowany przez kibiców "żółto-czerwonych" - najpierw za swoją walkę o transfer, a teraz odejście. Tu jednak pojawia się zasadnicze pytanie dlaczego? Szczerze powiem, iż nie rozumiem. Moim zdaniem nie nam rozstrzygać czy Góralski podejmuje dobrą decyzję przechodząc do Ludogorca - czas pokaże. Zarzucanie mu, że "chce zarobić" lub "nie ma ambicji" jest szczególnie śmieszne. Ci, którzy mówią o aspektach finansowych zapominają chyba, że to przecież... zawodowy piłkarz. Możliwość zarobienia niezłych pieniędzy często już przekonywała dużo bardziej znanych zawodników do "wyfrunięcia" z Polski przy pierwszej nadarzającej się okazji. Zresztą Bułgaria to przecież nie MLS czy Katar...
Co natomiast do dążeń "Piranii" - odchodzi do klubu grającego notorycznie w Lidze Mistrzów badź Europy, czym nie może pochwalić się żaden polski klub. Oczywiście, zaraz podniosą się głosy usprawiedliwienia, że nikt nie miał nic przeciw odejściu samego Jacka - "tylko do lepszej ligi", "lepszego klubu", a najlepiej "po mundialu"... Cóż, to on wybiera - może uważa, że teraz jest najlepszy czas. Słaba liga? Porównywalna poziomem do naszej... Nikt jednak nie pomyslał, że może "Góral", krok po kroku, chce tam się "otrzaskać", by po mundialu wejść na wyższy poziom i, ograny już gdzie indziej, spróbować sił w lepszej? To wie tylko on sam...

Nie dziwię się jednak, że transfer Góralskiego to lekki cios dla kibiców Jagi, ktorzy mocno zżyli się z pomocnikiem. Niestety, fani w Polsce często zapominają, że żaden klub nad Wisłą nie jest FC Barcelona. Piłkarze nie przychodza do ekstraklasowych drużyn z marzeniem, iż będą reprezentować ich barwy do końca kariery. Sam "Góral" przecież nigdy nie robił żadnych gestów, które by dawały znać, że szczególnie zżył się z Jagą. Nie całował herbu na koszulce po strzelonych golach, nie prowadził dopingu "na gnieździe" - po prostu fani szanowali go, a on szanował ich. "Łatwo buduje się pomniki, ale też szybko się je burzy" - tak mawiał jeszcze podczas pracy w Jadze trener Probierz. Trzymajmy więc poziom i uszanujmy decyzję Jacka, która po prostu niech będzie przestrogą przed "budową kolejnych pomników" innym w przyszłości. Wtedy najłatwiej uniknie się rozczarowań...


Kibice Jagiellonii nie kryli smutku, kiedy po ostatnim spotkaniu sezonu z Lechem Poznań Michał Probierz oficjalnie ogłosił swoje odejście. Wszak z klubem żegnał się trener, który ponad stan posiadania, dokonywał w Białymstoku rzeczy historycznych. Przed włodarzami Dumy Podlasia stanęło wyzwanie zastąpienia kogoś... nie do zastąpienia. Po kilkunastu dniach burzliwych narad odpadały kolejne nazwiska - Ljubosław Penew, Franciszek Smuda, Maciej Bartoszek, Jerzy Brzęczek... w końcu stanęło na Ireneuszu Mamrocie. Takiego wyboru nikt się nie spodziewał...

Podobieństwa do poprzednika

Sam Mamrot oczywiście długo się nie zastanawiał i przyjął propozycję Cezarego Kuleszy, rozwiązując świeżo podpisany, nowy kontrakt z Chrobrym. Po komentarzach w Białymstoku trudno nie zauważyć, iż większość kibiców ucieszyła decyzja o zatrudnieniu tego szkoleniowca. Jedynym czego obawiają się fani jest tylko to czy mało doświadczony trener zdoła zastąpić legendarnego już Michała Probierza... O porównanie zapytaliśmy Seweryna Michalskiego:
- Ciężko mi porównywać tych dwóch trenerów - niby są podobni do siebie, aczkolwiek inni. Michał Probierz to najlepszy trener z jakim kiedykolwiek pracowałem, zaś trener Mamrot ma dopiero szansę by takim się stać. Podobieństwa? Obu szczególnie łączy to, że chcą grać w piłkę. Poza tym dużo wymagają i są maksymalnie zaangażowani w to co robią - powiedział obrońca Chrobrego, który w swojej karierze pracował z tymi dwoma szkoleniowcami.
Ostatnie słowa byłego już podopiecznego wydają się kluczowe. To właśnie niesamowite poświęcenie, zasadniczość i ambicja były tym, co zaprowadziło Probierza na szczyt. Jak widać te same cechy przyświecają także nowemu coach'owi...

Dziennikarz w I lidze

Polonia Trzebnica, KP Brzeg Dolny, KS Łozina - zapewne te nazwy nawet największym entuzjastom polskiego futbolu niewiele mówią... To właśnie w tych klubach Ireneusz Mamrot spędził swoją piłkarską karierę, chociaż już świeżo po trzydziestce granie łączył z trenerką. W międzyczasie dorabiał m.in. jako dziennikarz lokalnej gazety. "Buty na kołku" zawiesił na stałe dopiero, kiedy w grudniu 2010 roku nadeszła oferta z Głogowa...
Mimo, że Chrobry był wtedy zaledwie średnim trzecioligowcem to zatrudnienie nowicjusza było na Dolnym Śląsku sporym zaskoczeniem. Postawienie na kompletnego anonima okazało się jednak strzałem w dziesiątkę! Po zaledwie pół roku pracy Mamrota w Głogowie świętowano awans do II ligi. Głowa trenera pełna pomysłów, cierpliwość i mozolna budowa zespołu sprawiła, że Chrobry bezproblemowo się utrzymał. Mamrot, nie kierując się nazwiskami i opierając skład na zawodnikach bardzo ambitnych oraz dobrze rokujących juniorach, z każdym miesiącem miał coraz lepszą drużynę. To sprawiło, że latem 2014 roku w Głogowie szykowano się już na I ligę!

Buduj, burz, buduj...

Jak ciężko gra się w niej beniaminkom widzimy przeglądając grono spadkowiczów po każdym sezonie . W pierwszym roku gry na zapleczu ekstraklasy głównym celem Mamrota było oczywiście uniknąć degradacji i plan wykonano. Co więcej, w kolejnych rozgrywkach zespół nowego trenera Jagi był objawieniem! Głogowianie otarli się o podium, sezon kończąc na szóstej pozycji! W międzyczasie trener dokształcał się jeżdżąc na staże do Włoch czy Holandii...
Niestety, przed startem bieżących rozgrywek Chrobry stracił swoje filary (odszedł m.in. najlepszy strzelec Maciej Górski, który trafił do... Jagiellonii). Działacze wiedzieli, że czeka ich ciężki sezon - po słabym początku ani myśleli zwalniać szkoleniowca. Cierpliwość popłaciła - krok po kroku odbudowywany zespół, dzięki udanej końcówce zajął bezpieczne miejsce w środku tabeli. Na Dolnym Śląsku powoli zaczynano przebąkiwać o trzeciej ekipie w ekstraklasie za rok...

Zamiast gry o ekstraklasę będzie bój o Europę!

Realizacja tego celu będzie już jednak należeć do kogo innego. Od pewnego czasu mówiono o możliwości pracy Mamrota w ekstraklasie (odrzucił on m.in. propozycję Śląska Wrocław) i w końcu utalentowany szkoleniowiec doczekał wymarzonej oferty:
- (...) nie mogę pozwolić sobie na odrzucenie takiej propozycji, bo druga taka w życiu może się nie trafić. Wiele lat na to pracowałem. Siedem w Chrobrym, dziesięć wcześniej, łącznie siedemnaście. Niektórzy dostają szansę prędzej, inni później. Ja na swoją poczekałem i choć trzeba pod uwagę brać różne warianty, to jest wyzwanie. - powiedział w rozmowie z klubowym portalem Chrobrego sam zainteresowany.
216 meczów, z których 87 to zwycięstwa, 63 remisy a 66 to porażki - takim bilansem zakończył Mamrot swój dolnośląski etap. W Jagiellonii od razu skoczy na głęboką wodę - zacznie od meczu kwalifikacji Ligi Europy...

Kibice Jagiellonii nie powinni się obawiać - dostali kogoś ambitnego, żądnego sukcesów i zarazem kogoś kto mimo małego doświadczenia już udowodnił, że potrafi zrobić coś z niczego. Kogoś kto nie potrzebuje milionowych transferów by zbudować niezły zespół, a nawet jeśli z tej drużyny wyjmą mu ważne części, potrafi ją odbudować. Kogoś kto nie boi się stawiać na młodych, kiedy widzi u nich potencjał. W końcu kogoś kto odda całe swoje serce by fani byli dumni ze swojej ekipy... Tylko potrzebuje też od nich cierpliwości i wsparcia, kiedy będą słabsze chwile. A wtedy możemy być świadkami nowej, pięknej historii białostockiego klubu. I nie będzie to tylko sen po winie wiadomej marki...



2006 rok. Trener Jagiellonii, Jurij Szatałow testuje zawodników, którzy mogą przydać mu się w walce o Ekstraklasę. Wśród zaproszonej grupy wyróżniających się piłkarzy z niższych lig jest niejaki Rafał Grzyb. Pomocnik Wiernej Małogoszcz nie robi jednak wrażenia na sztabie Jagi i po dwóch dniach wyjeżdża. Kto mógł wtedy przypuszczać że ten chłopak zostanie ikoną zespołu z Podlasia? 

Pierwszy rok jak ze snów
Rafał pewnie będzie zły jak to przeczyta. On zawsze ucieka od tego określenia:
- Legendą, ikoną... kimś takim to jest tu Tomek Frankowski. Ja nawet nie jestem z Białegostoku by do tego aspirować... - podkreśla sam zainteresowany.
Trudno jednak pisać o nim inaczej. Odkąd przyszedł do Jagiellonii, ta zaczęła pisać najlepszą kartę w historii klubu. Zresztą warto przypomnieć iż sam zawodnik musiał się naprawdę mocno poświęcić by tu trafić...
W sezonie 2009/10 "Grzybek" był piłkarzem Polonii Bytom, jednak w styczniu (na pół roku przed końcem kontraktu) podpisał wstępną umowę z Jagą. To nie spodobało się to działaczom śląskiego klubu, którzy zawiesili piłkarza i zakazali wstępu do klubu. Ten jednak się nie poddał - trenował indywidualnie, biegał po lesie... W ostatnim dniu okna transferowego kluby się dogadały i Rafał przeprowadził się do Białegostoku.
Pomocnik świetnie wpasował się do układanki Michała Probierza i już po pół roku świętował historyczny sukces - zespół z Podlasia zdobył Puchar Polski! Zresztą sam piłkarz miał spory udział w tym sukcesie - w finale z Pogonią rozegrał całe spotkanie, a we wcześniejszym półfinałowym meczu w Gdańsku zdobył ważną bramkę na początku meczu. Trofeum było przepustką Białostoczan do pierwszego startu Jagi w Europie - przeszkodą nie do pokonania dla żółto-czerwonych okazał się co prawda Aris Saloniki (a może jednak sędzia Alexandru Deaconu?), mimo to w pierwszym meczu u siebie (1:2) Grzyb na stałe wpisał się do kronik Dumy Podlasia. To on zdobył pierwszą bramkę dla Jagi w historii europejskich rozgrywek! Jeśli do tego wszystkiego dodamy jeszcze wygraną w Superpucharze Polski (po zwycięstwie 1:0 z Lechem Poznań w Płocku) i pierwszą pozycję drużyny po rundzie jesiennej sezonu 2010/11 to trudno nie odnieść wrażenia że lepszego pierwszego roku w klubie Rafał nie mógł sobie wymarzyć...

Niezastąpiony w gorszych chwilach
Niestety w kolejnych latach nie było tak pięknie, chociaż wspomniany wcześniej sezon 2010/11 zespół Jagi dokończył na 4.miejscu w Ekstraklasie,. Dzięki temu Rafał zagrał znów w Lidze Europy, jednak te występy z pewnością wolałby wyrzucić z pamięci (Jagiellonia odpadła z kazachskim Irtyszem Pawłodar - przyp.red.). Drużyna swoich kibiców częściej zawodziła niż cieszyła, jednak mimo nie najlepszych wyników zespołu w kolejnych rundach i zmian trenerów pozycja Rafała w zespole była jednak zupełnie niezagrożona. Ba, każdy z nowo przychodzących szkoleniowców (Michniewicz, Hajto, Stokowiec) nie wyobrażał sobie zespołu bez pomocnika z Jędrzejowa.
Nic dziwnego, w końcu trudno znaleźć tak wszechstronnych piłkarzy w naszej lidze. Oczywiście, Grzyb najlepiej czuł się jako defensywny pomocnik, ale równie dobrze występował też jako rozgrywający a nawet na boku. Kiedy w sezonie 2012/13 Tomasz Hajto miał braki na prawej stronie defensywy posłał tam Rafała, a ten go nie zawiódł. Zresztą do dzisiaj oglądamy go czasem na tej pozycji...
Z tych wszystkich powodów jest tak ceniony przez kibiców, którzy nie ukrywali swojego zadowolenia, kiedy "Grzybek" w marcu przedłużył kontrakt. Po cichu wszyscy w Białymstoku liczą, że to w tej drużynie Rafał zakończy karierę i kiedyś zostanie trenerem.

Czy wygra wszystko z Jagiellonią?
Po powrocie Michała Probierza do Białegostoku zespół Jagiellonii znów zaczął grać tak dobrze jak na początku podlaskiej przygody Grzyba, a Rafał był jedną z najważniejszych postaci drużyny, która sensacyjnie zdobyła brązowy medal w rozgrywkach 2014/15. Może byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie pechowy strzał w słupek kapitana w pamiętnym meczu rundy finałowej z Legią... Nikt jednak nie rozpamiętuje mu tej sytuacji, wiedząc jak duży wkład miał Grzyb w końcowy sukces. Wiele osób co prawda nie doceniało wtedy jego "mrówczej roboty" i tego jak świetnie łączył środek pomocy tamtej Jagi, czyli Tarasa Romańczuka i Maćka Gajosa, ale z perspektywy czasu widać jak ważna była postać Rafała.
Dzięki trzeciej pozycji na koniec, Jagiellonia, po trzech latach przerwy, znów mogła zagrać w Europie. Tam, w meczu z litewską Kruoją, Rafał znów wpisał się do annałów klubu, będąc tym razem pierwszym, który... otrzymał czerwoną kartkę. Przez to ominęła go kanonada w rewanżu (8:0 - przy.red.). Po odpadnięciu z pucharów z cypryjską Omonią Nikozja (nota-bene po golu obecnego piłkarza Jagi, Cilliana Sheridana) i słabym poprzednim sezonie w wykonaniu Jagi, która niemal do końca walczyła o utrzymanie, wymianie uległa duża część zespołu żółto-czerwonych. Nikt jednak ani myślał tknąć kapitana! W obecnych rozgrywkach widzimy, że z korzyścią dla wszystkich... 

Minął już siódmy rok pobytu Grzyba w Białymstoku, a on z Jagiellonią wygrał już prawie wszystko - do pełni sukcesów brakuje tylko mistrzostwa:
- Jeśli się uda będzie fajnie, ale na razie spokojnie... - ucina szybko temat kapitan żółto-czerwonych.
Niemniej sam na pewno wie, iż taka szansa może się już nie trafić...
Chociaż od 2010 r. wiele w zespole uległo zmianie to Rafał nadal jest w nim niezastąpiony. To nic, że obecnie nie jest on graczem, od którego trener zaczyna ustalanie pierwszej jedenastki - teraz po prostu Grzyb ma inne zadania niż w poprzednich latach. Kiedy ktoś wypada z kadry to właśnie on jest tym, który ma wypełnić lukę. Jutro w Gdańsku wobec zawieszenia Jacka Góralskiego, znowu będzie musiał to zrobić i na pewno nie zawiedzie...



Alex Ferguson, Josep Guardiola, Jose Mourinho - te nazwiska zna chyba każdy fan piłki nożnej na świecie. Nic dziwnego, w końcu to absolutny trenerski top w ostatnich latach. Co jednak ciekawe, do wszystkich wymienionych lubi się porównywać Michała Probierza. A dzisiaj kiedy zbudował on w Białymstoku zespół, który niespodziewanie włączył się do walki o mistrzostwo, tych porównań jest jeszcze więcej. Jedni widzą w nim trenera Manchesteru United, inni coacha rywali zza miedzy angielskiego giganta. Oczywiście te zestawienia mają dwie strony - czasem używa się ich w uznaniu zasług i warsztatu nadal młodego aczkolwiek już bardzo doświadczonego trenera Dumy Podlasia, czasem zaś drwiąco czy prześmiewczo. Jak byśmy sami tego nie odbierali, trudno nie zauważyć wielu podobieństw między "menago" Jagi a trenerskimi sławami...

Michniewicz straci przydomek?

Po pierwsze trzeba szkoleniowcowi Jagiellonii oddać jedno: nikt w Polsce nie potrafi rozgrywać spotkań przed pierwszym gwizdkiem tak jak Probierz. Nie jest to przypadek, gdyż trener Dumy Podlasia wie dobrze jak ważny jest aspekt psychologiczny w przygotowaniu do meczu. Czy stąd więc wzięło się porównywanie coacha Jagi do zagranicznych autorytetów? Coś w tym na pewno jest, wszak jak popatrzymy na każdego z osobna to, mimo wielkich różnic między nimi, łączy ich właśnie umiejętność zdejmowania presji z zawodników przed ważnymi spotkaniami. Każdy jednak ma inny styl interakcji z mediami - od kultury sir Alexa, przez pośredniego, starającego się zachować spokój "Pepa" po mowiącego wszystko co ma na języku, często chamskiego Mourinho. Trudno nie odnieść wrażenia iż Probierzowi najbliżej właśnie do "the special one". Co prawda "polski Mourinho" to przecież Czesław Michniewicz, jednak po bliższym przyjrzeniu się więcej cech Jose widzimy u obecnego trenera Jagiellonii. Słynne już gratulacje mistrza dla Lecha czy Lechii (wtedy pierwszych w tabeli) w sezonie zasadniczym czy zrzucanie winy na arbitrów to przecież najczęstsze zagrywki Portugalczyka. Wywiady czy konferencje Probierza też bardzo przypominają działania "Mou" - nigdy nie wiadomo na co mogą liczyć dziennikarze... Probierz jest nieobliczalny - na wzór Jose potrafi zaskoczyć zarówno niespodziewanym miłym słowem (Nenad Bjelica), jak i mocnym dogryzieniem (Henning Berg czy ostatnio Marcin Węglewski). Jak ktoś mu zalezie za skórę to z pewnością wcześniej lub później Michał się odegra (każdy pamięta na pewno słynną "niemiecką" konferencję), ale już spotkany prywatnie jest bardzo miłym facetem - zawsze znajdzie chwilę by porozmawiać, nigdy nie odmówi zdjęcia czy autografu kibicowi. Wypisz, wymaluj Mourinho...

Pep nie tylko z wyglądu

Nie tylko jednak wydarzenia okołomeczowe sprawiają, iż Probierz jest porównywany do trenerskich sław. Kilka lat temu ze względu na charakterystyczną łysinę i wizualne podobieństwo nazywano Probierza "Pepem". Swego czasu trener Jagi starał się jak mógł stawiać w swoich klubach na wychowanków niczym Guardiola niegdyś w Barcelonie. Poza tym, obserwując zachowanie Probierza w trakcie meczów zauważamy sporo wspólnego z Katalończykiem. Ciężko znaleźć drugiego szkoleniowca w Ekstraklasie, który tyle chodzi wokół ławki, dyskutuje z sędziami, instruuje i przestawia zawodników - jednym słowem tak żyje w trakcie meczów. Dlatego najbliżej mu tu z pewnością do byłego pomocnika reprezentacji Hiszpanii, który bywa bardzo impulsywny i żywiołowy podczas ważnych spotkań. Mourinho jak wiemy bardzo ciężko wyprowadzić z równowagi - on szuka "spokojnych uszczypliwości", zaś Ferguson emocje tłumił głównie w sobie i w szatni drużyny.

Podlaski Ferguson

Szkot był jednak przy tym także niezwykle dobrym motywatorem i w tym trener Jagi ponoć jest bardzo podobny do legendy Manchesteru United. Oczywiście nigdy podczas meczu nie byłem w szatni żółto-czerwonych, więc bazuje tu tylko na opinii zawodników Jagi, niemniej jak widzimy waleczność i nieustępliwość białostockich graczy to trudno z tym się nie zgodzić. Podobnie też jak sir Alex, Probierz byłby gotów za swoimi zawodnikami skoczyć w ogień (mieliśmy zresztą okazję przekonać się o tym w poprzednim sezonie) za co jest tak bardzo przez nich szanowany. Zresztą (odbiegając trochę od tematu) kibice w Białymstoku mają nadzieję, że Probierz zostanie podlaskim Fergusonem. Szansę widzą w tym dużą, wszak po co tyle zaangażowania w walce o rozwój klubu, o bazę treningowa, inwestycje w młodzież itd.? Z drugiej strony, znając pana Michała nie wierzę iż praca w Wiśle czy Lechii nie siedzi mu na ambicji i podejrzewam że kiedyś zechce tam wrócić by coś komuś udowodnić. To jednak tylko moje przemyślenia...

Dziś możemy powiedzieć jedno - chociaż przez te podobieństwa do zagranicznych sław Michał Probierz nie ucieknie od porównań, to jednak trzeba do nich podchodzić z odpowiednim wyważeniem. To inna galaktyka. Szkoleniowca obecnego lidera Ekstraklasy można lubić lub nienawidzić (raczej nikt nie przejdzie obok niego obojętnie), ale każdy powinien docenić jego dokonania w naszym kraju. Tutaj trenera Jagi nie trzeba z nikim zestawiać, bo coach Dumy Podlasia już jest w absolutnym topie i dalej pisze własną, nieprzeciętną historię...